Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go żydy zajadali? To i postraszył ich gubernatorem — drugiemu pod drogę żelazną ziemię drogo wykupili — a innemu dał Bóg dobrze ożenić się. Wszystkich ja wiem. A “ciapier” żyją, jak trzeba.
Kotowicz słuchał tych nauk mądrego i wiernego sługi cierpliwiej, niżby je zniósł nawet od równouprawnionego przyjaciela. Pomyślał, że trzeba zaraz obejrzeć przynajmniej te lasy, które w całości lub w części miały być ratunkiem sytuacyi — zapytał żwawiej, niż dotychczas:
— Czy do granicy pana Olekszy jedzie się na Ciecierniuki i Dzierczę?
Moroz wskazał wyciągniętą ręką niezbyt daleki punkt za polami:
— A won tam, kiedy droga przepada, tak wiorst piętnaście lasem wielmożnego pana jechać trzeba.
— I po drodze jest las dobry? budulec?
— Przy Ciecierniukach sam najpiękniejszy.
— To “zasadż” mi głuszca, jak tam mówiłeś; pojedziemy na niego dzisiaj w nocy.
— Słucham — odrzekł Moroz ochoczo i zwycięzko. — A panu Olekszy przykażesz panoczek podać wiadomość.
— Daj znać i panu Olekszy.