Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

druga połowa po świecie chodzi — i humor u niego dobry...
Pomimo spółczucia, które budził ten portret, Kotowicz uśmiechnął się.
— W domu tak on jeszcze wesoły — wypić może, “istorji” opowiadać może — tylko już do lasu — nie ten! Nie byłby pan Olesza, tak wielmożnemu panu kompanii blizko niema. — Las wszystko i małe ludzie w nim siedzą: leśniki i takie. — Wiadomo, jadąc przez noc, i do kniaziów dobierzesz się.
— Do jakich kniaziów?
— Jedne tylko nasze i są — Nieświeżskie i Dawidgródzkie.
— Dawidgródek chyba bliżej? — kombinował mozolnie Kotowicz.
— Choć i bliżej, a kniazie tam nie siedzą i lasu niema.
— Jak to? w Dawidgródku?! przecie paręset tysięcy dziesięcin lasu, jak słyszałem.
— Taki on i las! — przewróć panoczek bronę kołkami do góry, mchu nasadź i wodą podlej — będzie las Dawidgródzki.
Kotowicz mógł ocenić trafność porównania, gdyż, jadąc w te strony, mijał ciągnące się na mile spustoszone lasy wzdłuż traktów.
— I któż jeszcze mieszka w tym kraju? Moroz pewnie znasz i dalsze strony?
— Mało to ja widział panów u pana marszałka, kiedy zjeżdżali się! A i my jeździli daleko polować. — Tylko, że kraj szyro-oki, rzadko prawdziwy pan “popada się.” — Ot Wańkowicze żyją pięknie — i niejeden — Horwaty w Narowli i w Chabnie — Kieniewicze w Dereszewiczach i Bryniowie osobną drogę żelazną dla siebie w puszczy położyli i