Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przypomniał bowiem beztroskie chwile przeszłości, nie dające się ująć w obraz, ani w kronikę, to “młode oślęctwo”, puste co do treści, lecz bogate w nastrój i energię życiową. Paradny Kamil! Zawsze ten sam. Niby pijaczyna i niecnota, ale nawet w pijaństwie swem nie spuszczający z oka dobrego wychowania i uprzejmości towarzyskiej... Nie taki on zresztą głupi, jak się wydaje... Może też naprawdę coś pocieszającego o Teo?...
— Więc co ona ci mówiła takiego, że masz przekonanie o jej dobrych uczuciach dla mnie?
— Aha... dobrze, żeś mi przypomniał... Co ona mówiła?... jak ci to powtórzyć? Kobieta nigdy nie spowiada się mężczyźnie ze swego uczucia dla innego mężczyzny, chyba, że tego, z którym mówi, chce podrażnić... rozumiesz, Edziu? — Ale ona ze mną, to co innego — bezinteresowna przyjaźń. Tylko gadałem z nią dużo i wiem, że jest tobą zajęta. Doprawdy, Edziu...
— Więc jakże sobie tłómaczysz jej postępowanie? Po takich scenach... no, poufnych, jak ta, którą ci opowiedziałem — pamiętaj, Kamil, że nic o tem nie wiesz! — porzuca mnie bez słowa tłómaczenia i to w chwili, gdy wie, a przynajmniej przeczuć powinna, żem się zrujnował z jej powodu!
— To coś nowego. Jak to: z jej powodu?
— Związek nie matematyczny, ale psychologiczny. Zrozumiesz mnie, Kamilu. Jak wiesz, grałem ciągle i nieszczęśliwie, trochę dla uśmierzenia gorączkowego nastroju, którym mnie ta kobieta od początku naszej znajomości przejmowała, trochę i dla zyskania pieniędzy potrzebnych na takie szalone życie. Wiesz, ile kosztuje codzienna uczta i dogadzanie fantazyom kobiety, która nie ma pojęcia o cenie rzeczy?