Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, tak — kiwał głową Kamil, umyślnie, czy przypadkowo szczery — życie na Rivierze jest drogie, gdy się z kieszeni za wszystko płaci...
— No właśnie. Ostatnia schadzka z Teo doprowadziła mnie do szaleństwa nerwów i pomysłów. Wdałem się w tę paczkę milionerów: albo im wydrę takie sumy, które mi dadzą absolutną swobodę działania, podróżowania, olśniewania tej dziwnej kobiety jakimiś pomysłami z bajek, albo... Co prawda, nie przewidywałem, że się zgram tak do naga... I te przy grze idyotyczne przesądy! Zdawało mi się, że ponieważ jestem nieszczęśliwy w miłości, więc muszę wygrać. Pięknie się to sprawdziło!
— Bo też ty wcale nie jesteś nieszczęśliwy w miłości, Edziu! Tak ci się tylko zdaje. Czyżby ona naprzykład pokazała się komu tak, jak tobie, w tym tańcu? Pomyśl, Edziu! Każda kobieta kocha po swojemu.
— Ta kocha... okrutnie, w każdym razie — westchnął Kotowicz, a twarz zbiedzoną skurczył tak boleśnie, że się Werdzie zebrało na rzewność i rozpłakał się.
To znowu rozśmieszyło Edwarda i przeprowadziło Kamila od łez do śmiechu. Pili i śmiali się na stypie pogrzebanego wesela.