Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Marcelka oderwała się od czytania, bo z przyległego do salonu mniejszego pokoju dochodził harmider przesuwanych mebli i rozgłośne klepanie po sprężynach.
— Ścielę łóżko — odkrzyknęła Renia.
— Jak to: łóżko?
Pokój przy salonie był z przeznaczenia swego także bawialny, więc Marcelka przeszła do niego i, zdziwiona metamorfozą, zapytała:
— Na co to wszystko?
— Bo widzisz, moja droga, tutaj umieścimy pana Edwarda. Chyba zostanie u nas na noc, co? A pokoje gościnne w starym dworze zatęchły, nie mogę z nich całkiem wypłoszyć myszy... Tutaj będzie mu lepiej.
— Zapewne. Ale dlaczegoż sama to robisz? Niech pokój przyrządzi Olimpka.
— Co ona tam wie! Ja się znam na słaniu łóżek. O! patrz — na materacu rozciągnęłam łosią skórę, pod prześcieradłem; to jest razem i elastyczne i świeże. Poduszkę położyłam jedną, a drugą na krześle; jeżeli lubi mieć dwie, weźmie sobie drugą...
Marcelka parsknęła śmiechem.
— Dlaczego się śmiejesz, Marcelko? — rzekła Renia — poważnie — niech mu będzie dobrze u nas i w nocy.
Starsza Oleszanka nie przestawała śmiać się, aż Renia rozejrzała się po pokoju, chcąc zgadnąć, co tak śmiesznego tu urządziła? —
— Nie... nic... tylko takaś zabawna; moja Reniuś! On przecie nie dowie się, żeś ty mu sama uklepała posłanie... Jabym dla Bronka tego nie zrobiła.