Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

1771 roku dowiedział się dopiero co, ale o ścięciu Karola I w White-Hall i Ludwika XVI w Paryżu wiedział już dawniej.
Edward nie słuchał, nie odpowiadał, był fatalnie smutnym towarzyszem. Kamil przebaczał mu ze względu na przygnębiające wypadki. Zresztą dla Edwarda, jako dla dawnego i cennego przyjaciela przybył tutaj Kamil, poświęcił się.
Dopiero zdarzenie dość pospolite rozproszyło na parę godzin ponurą zadumę Edwarda i regularną nudę Kamila. Po obiedzie, lepiej udanym, niż poprzednie, przyjaciele skosztowali jakiegoś wina, które okazało się wybornym maślaczem, wypróżnili butelkę i tęgo sobie podpili.
Chociaż otaczała dwór noc pochmurna, stało się tak, jakby zapanowała nad światem sztuczna, przenikająca radosnem zaufaniem do życia, pogoda. Zapadły się gdzieś mroki i bole, znikły tragiczne trudności, puściły więzy postanowień i zakazów. Przyjaciele rozmawiali gorąco o “niej”, o tej, która była samym rdzeniem dramatu, szarpiącego duszę Edwarda.
— Ona ciebie jednego naprawdę kocha, Edziu. Słowo honoru... no, słowa dać nie mogę za nią, ale wierz mi: ona cię kocha...
— Po co ty mnie tumanisz, Kamilu? Nie jestem dzieckiem, anim pijany. Gdybym nawet w to wierzył kiedyś, to bym stracił wiarę teraz, gdy tak sobie ze mną postąpiła.
— Przesadzasz, Edziu! Cóż tak strasznego w tem jej wyjeździe? Wyjechała z mężem.
— Drwisz chyba, Kamilu? Ona wszędzie jeździ z mężem. Ale dlaczego powlokła za sobą tego Sanchez Toledo, tego przybłędę?!...