Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

potrzebnych mówił, jak o bajce. To znowu Kotowicz zamykał się sam w pokoju, robił zapewne rachunki, pisał listy, a może nawet testament.
Kamil zgodziłby się łatwo na taką willegiaturę, bo całe życie spędzał właściwie w gościnie u bliźnich — lepszej lub gorszej — gdyby miał tu przynajmniej zadowolenie fizycznego dobrobytu. Przypominał sobie miesiące, spędzone na wsi u możniejszych przyjaciół, którzy posiadali albo plac tenisowy, albo bilard, albo wyborną stajnię, wszyscy zaś dobrą kuchnię i ponęty towarzyskie pań domowych. Tutaj brakowało tego wszystkiego. Nawet porządnej łódki nie było na rzece, same tylko rybackie, niebezpieczne “duszehubki”. Oprócz spotkań z Edwardem przy stole jadalnym, nie dosyć rozkosznym, pozostawałaby partyjka w “ecarte” lub w pikietę, z którego to przemysłu miewał Kamil stały dochodzik od przyjaciół, ale Edward, po niedawno przegranych wielkich sumach, nabrał takiego obrzydzenia do kart, że nie chciał ich brać do rąk. Doświadczenia życia nie zawsze łatwego wyrobiły w Kamilu stoicyzm, równość humoru i delikatność manier, któremi opłacał uprzejmości świadczone mu przez bogatszych przyjaciół, ale te zalety towarzyskie nigdy nie zostały wystawione na cięższą próbę, jak w Turowiczach. Z rozpaczy wziął się Werda do czytania; skończył romans “wagonowy”, który miał z sobą, potem zaczął szukać po szafach, gdzie było sporo książek zapylonych i niemodnych. Pewnego dnia wynalazł “Listopad” Henryka Rzewuskiego i w nim odkrył zamach na Stanisława Augusta, w listopadzie roku 1771, co mu dało sposobność rozwodzenia się przy wieczerzy o rewolucyach wogóle, a specyalnie o zamachach na życie osób koronowanych; o spisku