Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Podniosła wysoko stolnicę, aby ojciec mógł podziwiać rumiane szeregi. Oleszą uśmiechnął się do oczu córki:
— Ale przyjdź zaraz, bo muszę jeszcze wyjechać w pole.
Gdy Renia wbiegła pędem po schodach na piętro i usiadła, pan Antoni zaczął poważnie:
— Cóś się z tobą dzieje, Reniuś? widzę po oczach, po różnych szczegółach — spodziewam się, że mi powiesz... jak zawsze między nami bywało?
Renia nie szukała wykrętów, tylko odłożyła na później trudniejszy do omawiania przedmiot; wysunęła naprzód spostrzeżenie o siostrze:
— Można się domyśleć... pan Bronisław asystuje Marcelce. — — —
Olesza nie dostrzegł tego; zapytał z ożywieniem:
— Doprawdy?! — a ona?
— Ona... wie papa, jaka ona jest; nawet gdy kogo lubi, toby z niego ciągle drwiła.
— Ale jednak? chętnie z nim rozmawia?
— O tak! nawet mi powiedziała, że pan Bronisław jest najładniejszy ze wszystkich, którzy byli w Osowie.
Olesza pomyślał trochę, mrugajac oczyma z zadowolenia.
— A tobie, Reniu, jak się podoba pan Bronisław? Wierzę w twój instytnkt, mam go za pewniejszy, niż Marcelki.
— Mnie się podoba... na szwagra. Mówią, że dobry agronom — — i wesoły — musi nie mieć nic ciężkiego na pamięci.