Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dosyć na dwie rodziny. Ale w ostatnich czasach składało się nie po myśli panu Antoniemu; Marcelka zadurzyła się w oficerze — o czem Olesza nie wiedział bliższych szczegółów, bo nie chciał nawet słyszeć o takim projekcie małżeńskim — a Renia czy tylko nie zakochała się w Kotowiczu? — — Ojciec obserwował ją przez parę dni w Osowie i w Kureniczach, do których Kotowicz przyjechał z całą kompanią, ale skrócił swe odwiedziny z powodu tajemniczej depeszy, otrzymanej tutaj dzisiaj rano. Kotowicz byłby człowiekiem swoim, nawet pożądanym na zięcia, gdyby wieści o nim nie budziły poważnych obaw: przywykł do zagranicy, do zbytków, do rozpusty — — i sam mówił, że chce się pozbyć Turowicz. — — —
Gdy tak rozmyślał, spostrzegł Renię, wychodzącą ze starego domu, w którym mieściła się piekarnia; niosła oburącz wielką stolnicę z ustawionemi na niej bułeczkami. Olesza zadziwił się i zawołał:
— Cóż to, Reniu — nie poszłaś na grzyby? — —
Ona zaś zbliżała się do skarbca powoli, wyciągniętemi ramionami odsuwając od piersi stolnicę, aby nie poplamić jasnej sukienki. Gdy podeszła pod galerye, wytłómaczyła się:
— A któżby za mnie dojrzał pieczywa, wieczerzy i wszystkiego? Musiałam zostać papusiu.
— Oddaj tam komuś bułki i chodź tutaj do mnie.
— Zaraz, tylko sama ułożę w koszyku, bo mi je znowu poprzewracają mąką do góry. Widzi papa, jak się udały? Jedne z migdałkami, drugie z kminem.