Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

domu, bocian zadzierał co chwila dziób do góry, kładł długą szyję wzdłuż grzbietu aż do ogona, a potem oddzierając ją powoli, klekotał spazmatycznie. Odpowiadały mu z innych gniazd bociany-sąsiady. W sercu zielonej gęstwiny kląskały drozdy, śmiały się żołny, ze szczytów gruchały turkawki. Swojskie gołębie ubierały dach, i bliższe domu sfery powietrza różnemi barwami skrzydeł i podgardli, czasem przewracały w locie koziołki i znów, siadając, trzaskały skrzydłami jak z biczów. Jaskół, mając nieobronny wstęp pod okapy domu, osnuły go zewsząd lepiankami, do których co chwila dopadała czarna sztafeta matczyna. Nad tem zaś całem towarzystwem zadomowionem, w wysokim błękicie pławił się czasem jastrząb samotnik, baczny na żer, ale i na strzelbę Oleszy, znaną już pokoleniom drapieżników ze swej zabójczej działalności. Pan Antoni przebaczył jednemu tylko krukowi, pojmanemu żywcem w młodym wieku; kruk zamieszkał w Kureniczach i skakał komicznie, niby dworski błazen około domu, nie bez grzechu kradzieży tu i ówdzie jakiej błyskotki, ale w zgodzie z innem ptactwem, nawet z wyżłami, ogarami i brytanami teroryzującymi podwórze.
Zapatrzony w przyrodę wiejską, Olesza badał ją, hodował i kochał, nie wybiegając daleko pragnieniami poza granice własnej posiadłości. Tę samą metodę stosował do istot ukochanych ponad ptaki, rolę i polowanie — do własnych córek. Pragnął ich szczęścia według swojego ideału ziemiańskiego, chciał, aby zdrowo i długo trwały w Kureniczach, które już w projekcie rozdzielił między obie; najchętniej znalazłby też dwóch zięciów, nie latawców, ludzi zgodne mających z ziemiaństwem powołania, którzyby osiedli tutaj na roli. Ziemi było