Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

intuicyjną. Pan nie może być złym człowiekiem? prawda?
— Nie jestem — — ale trochę grzesznym i... no, to na później — pani zaś jestem przyjacielem... wielbicielem, nietylko intuicyjnym — z przekonania. Więc proszę mi dać rączkę na wyjątkowy, serdeczny sojusz. — —
Nikt nie patrzył w ten kąt. Edward ujął i ucałował drobną i nieco twardą, już znajomą z jeziora, słodką. Ciepło im się uczyniło obojgu.
— Zatem tak: między tą panią, a mną, istnieją dosyć już dawne... projekty, które jednak przez rozmaite okoliczności stały się rodzajem nieszczęścia. Niech droga pani nie nalega, abym jej opowiedział wszystko! Trzeba tylko wiedzieć, że ona jest mężatką, że nie dobrała się z mężem... no i jakoś to się stało, że zaprzyjaźniliśmy się z sobą...
— Tak jak ze mną? — zapytała Renia z nieopisanym wyrazem ciekawości i obawy rozczarowania.
— O nie! zupełnie inaczej. I nigdy — mówię szczerą prawdę — nie mogliśmy porozumieć się serdecznie, tak naprzykład, jak dzisiaj... Tamta... jest nieobliczalna; sama nie wie, czego chce...
— Czyż są naprawdę ludzie na świecie, którzy nie wiedzą, czego chcą?
— Mówi się tak; ale to znaczy, żą są istoty chwiejne, kapryśne, samolubne...
— I... kochane? — zapytała bardzo cicho Renia.
— Nie powinnyby być — — to jest właśnie mój błąd i nieszczęście.
Zaległo między rozmawiającymi krótkie milczenie, pełne trzepotu myśli uwięzionych, gorących sprzecznych.