Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Renia zamilkła i łatwo się pocieszyła; niech sobie Marcelka nie lubi pana Edwarda. Mówiła dalej, układając ciężkie, mokre jeszcze włosy.
— Podobno uczony agronom...
— Co mi po jego agronomii?
— To ci się pan Bronisław nie podoba?
— Dlaczego?... Owszem, z powierzchowności dosyć a nie z zajęcia. Ta prześwietna agronomia to, jak wąsy. Wszyscy je tutaj noszą, a ja nie lubię hreczkosiejów ani wąsaczy.
— Mnie gdyby się kto podobał, to już ze wszystkiem: z tem, co robi, co myśli... i także z wąsami. Ale przecie i pan Bronisław ma wąsy.
— Powiedziałam mu, że nie lubię. Obiecał zgolić.
— To dobrze, to dobrze, Marcelko! — klasnęła w ręce Renia, puszczając nawet pasmo włosów, mozolnie przymuszane do posłuszeństwa.
— Głupiutka jesteś, Reniuś!
— Nie widzę tak bardzo, dlaczego? — —

............

O ósmej wieczorem Sas wszedł do pokoju, gdzie Kotowicz spał w łóżku, rozebrany.
— No, drogi rozbitku, kazałeś się obudzić...
— A... prawda. Ósma? — — Mam wrażenie, że spałem ze dwanaście godzin.
— Odpocząłeś? czujesz się dobrze?
— Wyśmienicie. Zacznę kuracyę w jeziorze.
Wyskoczył raźnie z łóżka i pobiegł do lustra:
— Nawet możliwie wyglądam. — Oj ty, stary augurze, kochany!
Bez powodu uścisnął serdecznie Sasa, który ruszał wąsami i mrugał, radośnie też podniecony.
— Cóż Renia? he? — odezwał się z jowialnym sarkazmem.