Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Marcelka zamknięta w pokoju z siostrą, wypytywala o to, co mówił Kotowicz. Renia opowiadała szczerze, że nic osobliwego, ale była w humorze promiennym, świadczącym, że doznała wzruszeń radosnych.
— A ja miałam też swego “fatyganta”, starszego Dowbutta rzuciła Marcelka lekceważąco.
Renia, chociaż jej się nie podobało ani wyrażenie, ani porównanie, choć pochłonięta cała przez wewnętrzne odgłosy swej przygody, znalazła w sercu dosyć miejsca, aby rozmawiać o cudzem szczęściu, czy tylko zabawie.
— Zauważyłam, że ten pan... jak on się nazywa? Bronisław? — ładne imię; że ten pan chodził ciągle za tobą.
— Chodził, pływał, po wodzie i w rozmowie. Wszyscy mężczyźni są ostateczni blagierzy.
— A właśnie, że nie! — odezwała się Renia żywo od lustra, przed którem czesała włosy — przekonałam się, że nie.
— Sam ci Kotowicz to powiedział?
— Można zmiarkować, czy kto mówi z serca, czy tylko dla parady odrzekła Renia poważnie i znowu zmieniła ton na troskliwy; ty masz jakieś uprzedzenie do mężczyzn, Marcelko; twoi tam kawalerowie z Moskwy musieli być mało co warci —
Marcelka nie odpowiedziała zaraz, ale i nie obraziła się. Przypomniała ze smutkiem, że Dmitry Arkadjewicz nie odezwał się do niej od sześciu tygodni.
— Pan Bronisław Dowbutt jest przystojny — — rzuciła Renia swą opinię w lustro, odbijające oczy jej zamyślone o kim innym.
— Najprzystojniejszy z obecnych tu mężczyzn — poprawiła Marcelka.