Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

“Machnie Ileczka rączką prawą,
Zachybocze mu się nóżka lewa...”

Olbrzym miał włosy czarne w kędziory, brodę rozkrzewioną w potok, jak starożytne bóstwa rzeczne, oczy szafirowe ocienione i uśmiech ludożercy. Przemawiał jednak pieszczotliwym tenorem, po rosyjsku.
Edward podał mu rękę bez przyjemności, aby go dobrze usposobić.
Zaraz okazało się z przemowy Demiana, że drzewo ogromnie staniało, bo na Polesiu rąbią mnóstwo lasów i rynek kijowski zawalony jest drzewem. Przyjechał na wezwanie przez grzeczność, ale właściwie nie wie, jak ma dalej handlować lasem, bo właściciele chcą wciąż tej samej ceny, a drzewo w Kijowie coraz tańsze. Nareszcie, jakby go uniosła przyrodzona wspaniałomyślność, zawołał:
— Ja wam, Edwardzie Alfredowiczu, serdecznie dobra życzę, bo jeszcze z panem marszałkiem handlowałem, z panem wielkim i dobrym. Ja wam tu zaraz 50,000 “całkowitych” pożyczę, nawet bez procentu, a wy mnie dacie prawo rąbać na uroczysku Ciecierniukach przez cztery zimy. Jeżeli po “solidnem” obliczeniu cena większa okaże się, dopłacę. — — Aa?
I sięgnął ogromną, miedzianą łapą pod kamizelkę po banknoty, które mu wypychały ubranie.
Kotowicz wysłuchał przemowy o kryzysie leśnym i propozycyi bez słowa, bez drgnięcia twarzą, z zaplecionemi palcami. Tak sobie był postanowił. Teraz odezwał się powoli:
— Nie mam lasu do sprzedania na wyrąb, tylko na sztuki. Jest już wycechowanych do 10,000 budulcu w rozmaitych obrębach. Taksacya postępuje codzień, a z tego co gotowe, można sobie zdać