Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Duży łan ślicznie gwarzył sypką gawędę o powodzi zbioru: zasypię, zasypię sąsieki. — — Ostał się szczęśliwie tegorocznym nawałnicom i kołysał na jędrnej słomie srebrno-zielone swe trzęsienia. Oziminy ucierpiały nieco od deszczów nawalnych, które przeszły po nich miejscami, jak stada ciężko depcących dzików. Ale kłosy były dorodne i zbiór, choć utrudniony, zapowiadał się dobrze. Zato lny modrookie, grochy rozczochrane, koniczyny zwartym szyte amarantem, kartofle pokrywające nacią kierunek redlin — pyszniły się sytą wilgoci zielenią i obiecywały wyjątkowe. Rozpoczęto żniwo żyta i rzędy buńczucznych kopic napełniały kraj policzonem już bogactwem. Gdziekolwiek sięgnął okiem po polach, Edward wiedział, czuł, że to wszystko jego lub od niego zależne.
Tylko las napełniał go żałosną zadumą. Las najpiękniejszy na Cieciurniukach, na Wirku, na Haci, na Zarudziu trzeba będzie mocno ptrzetrzebić, albo i w pień wyrąbać za ciężkie grzechy lat ostatnich!
Kotowicz dziwił się krainie, że mu się tak w oczach i w sercu zmieniała, dziwił się i swej powierzchowności, gdy się przeglądał w lustrze. Opalony, ubrany ciągle do lasu, lub do konia, nie pamiętał już, jak wygląda we fraku, ktory dawniej był mu codziennym strojem na wieczór. Nie pozbył się swych przyzwyczajeń czystości, ale nie paradował nią jako główną dystynkcyą. Nosi tygodniami ten sam krawat, a kapelusz obrał sobie jeden na cale lato, ten w którym chodził wiosną na głuszce. Uproszczenie i skrócenie zachodów toaletowych stało się też ostatecznym powodem odprawienia służącego Karola, który okazywał się coraz bardziej niepotrzebnym, a nawet uciążliwym.