Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zone a tymczasem do końca lata potrwa zupełna swoboda posunięcia naprzód interesów.
Wezwany za poradą Sasa kupiec leśny z Kijowa, sławny “Czarny Demian”, miał za kilka dni tu się zjawić. Kotowicz przewidywał komplikacye towarzyskie i finansowe, gdyby się ten zbogacony chłop, nie lubiący czasu tracić na fraszki, miał spotkać w Turowiczach z panią Teo. Teraz obawa ta ustała.
I Polesie zaczynało przemawiać do Edwarda całym koncertem głosów, których ani słyszał, ani przeczuł nawet w dniu przyjazdu. Zdrowo tu, a ludzie w okolicy, choć nieliczni, dobrzy i zajmujący. Ktoby się spodziewał, że ten Sas, napozór niedołężny, okaże się tak dzielnym i przyjaznym? Zaczynał też Kotowicz przekonywać się, że Turowicze, które miał dawniej za odłużony kawał smutnej ziemi, są dużem państwem, dopraszającem się tylko sprężystą administracyę, o mocne i pracowite reformy; a jeżeli teraz dają już sporo zadowoleń bez pracy, ile ich dać mogą, gdy powstaną tu dobre drogi, parowe tartaki, folwarki i wielka kultura rolna! Oczywiście — nie odrazu Kraków zbudowano — przed rozpoczęciem kosztownych reform należało pozbyć się długów, zapłacić cierpliwością za kilka lat szalonych. Tylko ten wysiłek, niedawno jeszcze nienawistny, wydawał się teraz znośnym Edwardowi, czasem nawet pociągającym. Z zadowolonym uśmiechem odkrywał w sobie atawistyczną żądzę posiadania i uprawiania znacznych obszarów ziemi. Zmęczony sybaryta miejski, gdy się przemocą związał z dziedziczną glebą, poczuł, że mu jest miła. Sprawdzał to spostrzeżenie na rożnych szczegółach.
Lubił naprzykład specyalnie pole owsa za ogrodem, gdzie osobiście był obecny przy siewie.