Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Halimon wzniósł tęskne, blade oczy do nieba, jakby oczekując na odpowiedź. A Janko, chłop czarny, rozrosły i wesoły, spoglądał na kuma satyrycznie.
— Ty, Halimon, ciągle do Pana Boga w pretensyi. Kiedy my na wiosnę widzieli się, ludzi tobie było mało; no i najechali do dworu. Ciapier tobie ryby mało. Pomódl się Bogu, może i wierozuba złowisz — —
— Wierozuba ja nigdy i na oczy nie widział. A ty Januk?
— Jakżeby mnie nie widzieć? Ja na Prypeci i na Dnieprze bywam, tak tam już wierozuby ogromne “popadają się”.
Dostrzegłszy na twarzy rybaka wyraz dziecinnej wiary, Szlaha pomyślał: damże ja tobie o wierozubach! — i prawił:
— Wierozub ryba jest głowiasta — — —
Wytrzeszczył oczy na Halimona i objąwszy dłońmi twarz swą brodatą, wyszczerzył się, udając niby głowę potworu.
— Trzydzieści dwa u niej zęby, jak u człowieka, tylko dziesięć razy większe; łuska jak “czuhunna” — i ością jej nie przebijesz — o popróbuj za nią pędzać się z ością w nocy, albo na “dorożce” ją ciągnąć za sobą, podpłynie do czółna, mordę pokaże straszną i kiedy świśnie — —!
Tu Szlaha gwizdnął przeraźliwie przez palce, aż się rybak wzdrygnął, poczem zmiarkował, że kum sobie z niego podkpiwa, i rzekł:
— At, gadaj komu innemu! czterdzieści lat rybę łowię i nie słyszałem, żeby ryba głos dawała.
— A ot zapytaj u pani posesorowej z Berezyny. Wierozuba ja jej przyniósł żywego w wielkim buczu, a pani chytra jest; puściła jego sobie do sa-