Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zu zewsząd widownię mętno-kryształową tkaniną; zabębniła po brukach i dachach, zatrąbiła ochryple w rynny, polała się potokami przez rynsztoki.
— Do kawiarni “Select”! — wrzasnął Kotowicz, starając się przekrzyczeć grzmoty i szumy.
Nie dosłyszał odpowiedzi woźnicy, który pochylił się nad zadem konia, zaciął kańczugiem po szyi i puścił szalonym pędem dorożkę po nawodnionym bruku. Silnie i dziko grzmiała ta jazda: koń, woźnica i wóz kryty — pędziło na dół po pochyłości, w oberwanej chmurze, na wyprzódki z potokiem, rwącym już całą szerokością ulicy. Możnaby tak pojąć posągowe uosobienie wodospadu...
Gdy wpadli na główną ulicę, ulewa już zelżała i w prześwietlonem bardziej powietrzu widok był niepospolity. Od ściany domów do ściany przeciwległej przewalała się woda żółta po karbach bruku; były w niej prądy żywsze wzdłuż chodników i małe Charybdy przy zlewach, wciągające w przepaść słomę, papiery, różne śmiecie. W otwartych drzwiach sklepów, pod łukami niektórych bram ukazywały się twarze rozweselone tem opatrznościowem obmyciem miasta; wysoko podkasane, bose wyrostki ośmielały się już do przeskakiwania wbród ulicy.
Z pluskiem i trzaskiem zatrzymała się wreszcie dorożka przed restauracyą “Select”. Kotowicz skulił się jeszcze bardziej i ze stopnia powozu wykonał szczęśliwie duży skok na schody kawiarni, przez powódź, zajmującą chodnik. Odpiął płaszcz przemokły, otarł chustką twarz ociekającą wodą, jak po kąpieli i, przedewszystkiem, pomyślał o tem, że jest bardzo głodny, bo właściwie nie jadł nic porządnego od dwudziestu czterech godzin — poszedł więc do smakowicie zastawionego bufetu. —