Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   212   —

z pod Wiednia od Napoleona — zatrzymują go w kwaterze na radzie oficerskiej? Bo służba mu pierwsza.
Oto nareszcie sygnał. Ktoś wbiegł zadyszany, stanął przy drzwiach, wpatruje się gorączkowo w sąsiedni salon, wstępny. Drugi — trzeci zwiastun. Już drzwi główne obstąpiono szczelnie, tworzy się w nich tłum elastyczny, gotowy do rozstąpienia się na boki. Oboje gospodarstwo stanęli we drzwiach, wzruszeni uroczyście, lustrując ostatnią inspekcyą stroje swe i szlachetność postawy. W szeleszczącej jedwabiami ciszy zadudniał z zewnątrz dojazd powozu.
Jeszcze ciszej — tylko serca biją. Idzie już — słychać krok jego wojskowy, brzęczący, coraz bliżej. Szpaler się tworzy — taka droga z żywych kwiatów, którą niebawem wejdzie bohater w to grono — pokrewne przynajmniej zewnętrznym blaskiem. Jak wejdzie? Czy jak król łaskawy? czy jak wdzięczny kom pan? Nie widzę poprzez głowy stojących mężczyzn, poprzez stroje pióropuszyste dam. Ale wspinam się na palce, dopadam do szpaleru — widzę.
W drzwiach staje piękny ułan w ciemnym mundurze ze złotym haftem — poprzedzający widać księcia — adjutant. W chodzi na bal nie jak układny, uśmiechnięty kawaler. Nie. Wysoka czapka na głowie, szabla przy boku, ostrogi brzęczą przy butach — wchodzi, jak ordynans. Wyciąga rękę, aby uciszyć rosnący gwar zapytań:
— Gdzie wódz naczelny?
— Gdzie minister wojny?