Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   213   —

— Gdzie książę pan? nasz krewny? kompan nasz?
— Gdzie mój kawaler do poloneza?
Ordynans ściąga młodą twarz ironicznym uśmiechem i rzuca donośne oświadczenie:
— Bawcie się dalej sami, dostojni państwo. Książę Józef już do was nie przyjdzie...
Wzdrygnąłem się od usłyszanego głosu. Możem sam nawet głośno powiedział te słowa? I obraz się rozstąpił, a ja siedziałem, mocno rozgrzany, w dusznej sali balowej, pustej. Tylko pani Teodora, która niedawno drzemała tam w fotelu swoim, stała teraz przy mnie, pochylona troskliwie:
— Zmora waćpana dusi, bo tu niema powietrza. Trzeba wyjść w pole: słońce już się zniżyło i zefirek chłodzi...
Jam jej chciał tu pilnować, aby nie zamarła, tymczasem, ona czuwała nade mną, wróżka z napoleońskiej bajki.