Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   89   —

— Nie chodzi wszak o moje pozwolenie, jaż przyjechałem tutaj, aby zasięgnąć u pana światła — odrzekł Gimbut dobrodusznie.
— Nie powiem panu nic nadzwyczajnego. Owszem rzecz bardzo prostą, którą jednak większość przeocza. Obaj sąsiedzi, którzy się biją o nasze ziemie, są, jak dawniej, tak i teraz, wrogami Polski. Zgubne byłoby jednemu z nich zaufać bez zastrzeżeń, ale ponieważ walka rozpoczęta musi się przecie rozstrzygnąć — należy życzyć raczej jednej stronie, nie drugiej, zwycięstwa. I tu wybrać należy — mniejsze zło. Według mego przekonania mniej szem złem będzie zwycięstwo Rosji.
— To ja i nazywam orjentacją rosyjską.
— Ciężki wyraz, kochany dyrektorze! Bo to mogłoby znaczyć, że ja ufam Rosji, wierzę w nią, lub chcę jej panowania nad Polską, tak jak inni rodacy opierają swe nadzieje na judaszowych obietnicach Austrji, lub na genjuszu i wspaniałomyślności Niemiec. Obie te rachuby uważam za grzeszne przeciw narodowi. Jedyna godna nas polityka, to wierzyć w zmartwychwstanie.
— Któżby tego nie pragnął?! — zawołał Gimbut.
— Oj, panie! Bardzo wielu jest takich nawet między Polakami! Wielu zmęczonych, zasklepionych w interesach swojej prowincji, naprzykład w Galicji, przekupionych nie pieniędzmi, ale pewnemi wygodami, wreszcie ogromna ilość ludzi politycznie bezmyślnych. Ale to inna materja. Wracam do naszej rozmowy. Nie spuszczając nigdy z oka drogi, po której Polska może dojść do niepodległości, badam wypadki