Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   64   —

wszyćkie narody, to i na waszego syna, jak na wszyćkie. Dobrze to mówią, że komu pora, temu czas.
— Widzita go! — odgryzła się baba — wam o porze gadać letko, bo na was nie przyszła, żeście to już dziad do niczego, a młodych w domu potrzeba i na dziś i na jutro.
— Prędko gadacie matka i myślałby kto, że do rzeczy, jeno że gadacie głupio... — rozpoczął replikę chłop statysta.
Sprzeczka utonęła w gwarze tłumu.
W tej chwili Bronek Linowski, na pięknym, spienionym koniu, dotarł przez tłum do bryczki z Rudników i, stając przy niej, ukłonił się efektownie. Jeździec z koniem zrośnięci byli w posąg odwagi i młodego zapału.
Bronek przyjechał do Końskich przed chwilą, tak samo po wiadomości, jak i towarzystwo z Rudników. Ale, jako miejscowy, lepszym tutaj mógł być przewodnikiem. Skojarzono więc usiłowania, aby się czegoś pewnego dowiedzieć o charakterze wojny.
Do konia Bronkowego dopadł Berko Cynamon, handlujący żelazem i smarami, znany w Inogórze. Podszedł blisko i mówił namiętnym szeptem:
— Pan hrabia już wie? — — Niemieckie wojsko podjazdowało pod Kalisz. Jak tylko krzykną: wojna! oni zaraz tam wejdą.
— Co też Berko gada? Najprzód wybuchnie wojna Austrji z Rosją, jeżeli Rosja ujmie się za Serbją, a potem dopiero mogą się wmieszać Niemcy, jako sprzymierzeńcy Austrji — rozumował Bronek poprostu i uczciwie.