Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   63   —

kwiaty zbierała systematycznie, okazywała teraz mocne podniecenie i niepokój. Wyłamywała splecione Palce, strzelała oczyma w różne strony.
— Trzeba natychmiast dowiedzieć się dokładniej.
— To jedźmy do miasta — tam wiedzą z pewnością więcej — odrzekł Sworski.
— Ach, pojedźmy! — zawołała gwałtownie.
— Ja z wami! weźcie mnie! jam także głodny! — żebrał Celestyn.
Zgodzono się łatwo.

∗             ∗

Gdy Zofja, Tadeusz i Celestyn wjechali ostro na rynek w Końskich, z tłumu tam zebranego powstał szmer głuchy. Ludzie strwożeni oczekiwali, jak do nich przemówią ci ludzie z Rudników — poznawali bryczkę — bo w Rudnikach muszą już na pewno wiedzieć, co będzie jutro. Ale nowoprzybyli sami rozglądali się, gdzieby zasięgnąć języka. Zatem obstąpili ich różni ludzie, żebrząc, jak chleba, wiadomości pocieszających.
— Dopraszam się łaski jaśnie państw a — mówiła starsza włościanka z zapłakanemi oczyma — czy to wszyscy ci, co ich bierą, pójdą pewnikiem na wojnę? Tylaż luda jest w Rosyji, a pocóż to naszych pchać, kiej nie nasz jenteres i nie nasza sprawa?
— Może być i nasza — odpowiadał Sworski z bryczki, na wszelki wypadek.
— Cichojcie matka — strofował ją szpakowaty mężczyzna w sukmanie — przyszła taka pora na