Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   56   —

— Bo pani nie pozwoliła nikomu. W ogromnej większości zmów miłosnych kobieta najprzód wyraża swą skłonność tym, lub owym subtelnym sposobem, poczem mężczyzna intonuje swą pieśń mniej lub więcej fortunnie.
— Może tak bywa... Ale do czego właściwie zmierzamy, panie Tadeuszu? — Do czego? ...Prawda — nie zwykliśmy z sobą dyplomatyzować po tylu latach ważnych i dobrych porozumień. Więc powiem bez wykrętów: miałbym dla pani kandydata na męża — rzekł Sworski niby lekko, lecz z widocznem wzruszeniem.
Nic podobnego nie usłyszała nigdy panna Zofja z ust Tadeusza. Zatrzymała się w przechadzce, spojrzała w oczy przyjacielowi i po krótkiem skupieniu odrzekła:
— Nie przypuszczam, aby pan mówił o innym kandydacie, jak o sobie samym.
— Głęboko wdzięczny jestem za tę domyślność — odrzekł Sworski i ujął obie jej dłonie, które ona podała mu bez wahania.
Stali tak naprzeciw siebie, mocno wzruszeni, jednak nie odurzał ich szał szczęścia, który tryska zwykle z wyznania wzajemnej miłości. Oboje byli świadomi swego serdecznego porozumienia przed wyznaniem, oboje nadto jego pewni, aby przyszło na nich olśnienie z odkrycia. Tylko rozkoszne lato, namowne zapachami kwitnącego życia, czekało na pocałunek.
Nie przyszedł. Rozłączyli uściśnięte dłonie i powędrowali w rytmicznej zgodzie kroków, w filozoficznym namyśle nad dalszym kierunkiem drogi życia.