Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   52   —

I to jeszcze: on, pieszczoch losu, ukochany przez bliźnich niemal tak bardzo, jak przez samego siebie, miałby, jak prosty człowiek, iść do wojska, pod kule? Przecież ktoś się za nim wstawi, ktoś go obroni, wyzwoli...
Zakręciła mu się w oku łza, którą dostrzegła czuła Adela.
— Dlaczego mistrz dzisiaj zafrasowany? w tym pięknym poranku?
— Pomyślałem o okropnościach wojny, a z moją wyobraźnią...
Dokończył zdanie przez podniesienie ręki, która trzepotem palców udawała wzlatującego Skowronka, lub coś w tym rodzaju.
Podczas dyskusji Łuba przybył na werendę bez efektu i milcząc pił kawę. Rewiatycki dał mu znak, aby się pośpieszył i poszedł z nim do ogrodu. Skoro to nastąpiło, Adachna rzekł do przyjaciela:
— Wiesz co, że ta wojna może być. Czuć ją w powietrzu.
— Może być — odrzekł Celestyn grobowem echem.
— I nas obu mogą wziąć do wojska. Jak ty stoisz z wojskowością, Celsjusz?
— Wybrakowali mnie, bom za wąski w piersiach.
— Mnie zaś nie, do cholery!
— Jeżeli wojna rozszerzy się, i jedynaków wezmą.
— Wesoły z ciebie prorok, Cels!
— I mogą drugi raz sprawdzać zdatność.
— Coraz lepiej! Tobie fraszka, bo jak cię sprawdzą, będziesz tak samo za wąski. Ale ja się nie zwężę.
— Pewno cię wezmą.