Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   51   —

ręki gospodyni z błyskiem w oku, po wykrzykniku: „ Kukuryku Maniuś!“ — zasiadł do śniadania bez zwykłego brio. Rozmowa polityczna piłowała go solennie.
Ale Krysiński mówił jakoś przekonywająco o możliwości rychłego wybuchu wojny... A gdyby zgadywał trafnie, będzie pobór...
Rewiatycki stawał przed kilku laty do wojska i, ponieważ nic nie usprawiedliwiało jego niezdolności do służby wojskowej, został zapisany. Uzyskał prolongatę na dalsze studja naukowe, poczem stawał znowu i wyciągnął bilet — nie najgorszy — żołnierza pospolitego ruszenia. Gdyby jednak do tak wielkiej wojny, jaka się zapowiada, powołano i pospolite ruszenie?...
— O, do djabła!...
Nie odezwał się, lecz zapadł w nieprzyjemne namysły. Zgóry postanowił za wszelką cenę wykręcić się od wojskowości. Potem dobierał co najszlachetniejsze argumenty na poparcie tego postanowienia.
Bić się w szeregach moskiewskich? — Nigdy! to hańba! — — Bo przecie wojska polskiego niema i być nie może. — — A gdyby było kiedyś? — — Wtedy zobaczymy, jakie będą konstelacje...
Ten zaś argument najpierwszy: jak to? on, z gwiazdą talentu na czole, on, pomazaniec boży, miałby się wystawiać na śmierć w tej wojnie nowożytnej, mechanicznej i bezimiennej, przywarty do szeregu zwierząt umundurowanych! Gdyby nawet walka za najpiękniejszą sprawę, ta jego ofiara byłaby rodzajem świętokradztwa.