Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   48   —

jak najsilniej — tyle naszej wygranej. A jeżeli siła wyższa nas zatrzyma, czy nawet złamie, nic przynajmniej nie będziem mieli sobie do wyrzucenia.
Krysiński zamilkł, niezupełnie przekonany. Z milczenia, które na chwilę zaległo, wytrysło zdanie Rewiatyckiego, płynne perełkami, jak zwykle, tym razem jednak treści poważnej:
— Czytałem wczoraj podobny artykuł w dzienniku Times, który mi przysłano z moją korespondencją.
Gdyby kto przejrzał tę korespondencję, nie znalazłby w niej Times’ów, a gdyby znał Rewiatyckiego gruntowniej, wiedziałby, że Adachna niewiele więcej umie po angielsku, jak: time is money i struggle jor life.
Rewiatycki nie lubił polityki. Nie miał zresztą na nią czasu, bo nawet na wsi wykańczał różne dzieła i dziełka, na które podobno niecierpliwie czekali wydawcy. Nadto, gdziekolwiek się znalazł, miał stałe zajęcie w zjednywaniu sobie serc: męskich, niewieścich i dziecięcych; starych i młodych; wielkich i małych. Nizał te serca na jedwabny sznurek swego wdzięku i chował do kieszeni. Jedne przydawały mu się przy tworzeniu literackiem, inne do innych użytków. Te dawały szlachetne wzruszenia, tam te — protekcje, inne — rzeczy pomniejsze, naprzykład butelkę wina. Paradował różańcem zdobytych serc, ale bez snobizmu. Szczycił się przyjaźnią nietylko książąt i wielkich ludzi, ale miłością, uznaniem, szacunkiem wszystkich i byle kogo. Starał się wszystkich znać i wszędzie być kochany.