Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/473

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   471   —

nie wierzę. Trudno było dawać pod warunkiem, że rządy będą inne i lepsze. — — W gorszą popadałem niewiarę: wątpiłem o trwałości całej tej Polski.
— Mówiliśmy o tem w lecie — przerwał Sworski — ale sądziłem, że obecnie...
— Tak, lepszej jestem myśli — przerwał zkolei Linowski. — Trudziłem się tedy nad wyborem pomysłu, gdy mi oznajmiono, że chce się ze mną widzieć Serwacy.
— Ach, Serwacy! ten stary, który pierwszy ujrzał wówczas Zwiastuna!
— Srogi zwiastun! — porwał mi syna — westchnął ojciec.
— I poprowadził po najwyższej linji przeznaczeń — domówił Sworski.
— Jest to pociecha, zapewne. — — No, więc Serwacy pokazał mi się tego dnia w stanie podnieconym aż do nieprzytomności, jak wówczas. „Panie — mówił szlochając — przyszedł do nas Święty! Ten sam, co przed wojną, ale przepowiada dobrze —“. Gdzież on jest? — zawołałem. „A idzie do pałacu, kiej ten król“. — — Nie zwlekając, wyszedłem naprzeciw takiego gościa. I spotkaliśmy się przed domem, w parku. Pochwalił Chrystusa, pozdrowił mnie i rzekł odrazu dziwnie: „Buduj życie, synu; sądzono ci jeszcze pracować radośnie“. — Wprowadziłem go do domu. — Ależ wygląda!
Linowski rzekł ostatnie wyrazy, jakby wyzywając Sworskiego na dopełnienie ich przez wymowniejsze. Lecz Sworski milczał, przejęty opowiadaniem, więc Linowski mówił dalej: