Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/472

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   470   —

— Skłonny jestem — bo Stary Przeor krąży po naszej okolicy.
— Ma pan o tem wyraźne powiadomienia?
— Najpewniejsze.
— Ależ to mnie znowu bardzo... bardzo obchodzi.
Linowski zasiadł się głębiej w fotelu i zamilkł na chwilę. Twarz jego wyraziła natężone skupienie i jakby krótką walkę myśli. Rzekł wreszcie:
— Nie mówiłem o tem nawet z moją żoną. — No, bo kobiety łatwo się egzaltują. — — Ale my sądzimy zimniej. — Wszystko zaś, co o panu wiem, com pańskiego czytał, com od pana słyszał, budzi we mnie przekonanie, że o tym przejmującym temacie mogę z panem mówić otwarcie. — Był u mnie Stary Przeor.
— Tutaj?! W Inogórze?! — zawołał Sworski poprostu zdumiony.
— Siedział w tym tu fotelu.
Sworski spojrzał nerwowo na trzeci fotel pusty wpobliżu i mimowolnie drgnął. Linowski zaś zrobił znowu pauzę, twarz wyrazistą rozpogodził, jakby na spotkanie upragnionej wizji powracającej. Opowiadał już płynnie:
— Siedziałem kiedyś późnym wieczorem nad pomysłami do testamentu. — — Mój dawny zamiar oddania części majątku na cele publiczne stanął, po utracie syna, niejako na naczelnem miejscu. Myślałem o jakiejś fundacji naukowej, myślałem o zasileniu funduszów naszej floty powietrznej, myślałem i o szkolnictwie. Ale główną przyczyną wahania był wybór osób, którym powierzyłbym zapis, czy określoną instytucję. Nie wierzyłem rządom naszym — i dotąd