Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/471

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   469   —

się treść o szkołach, prezes wstał od biurka i przeprowadził gościa do pokoju, który obecnie służył za salon w oficynie, gdzie mieszkano.
— Szkoda, że nie przywiózł pan swej małżonki. Żona moja wciąż o niej mówi i wyrywa się do jej towarzystwa. A rozumie pan, że łatwiej pani Zofji nas odwiedzić, niż biednej Weli do Was się wybrać.
— Z pewnością przyjechałaby ze mną, gdyby nie nowe gospodarstwo, które buduje z zapałem. Wkrótce to się skończy.
— A cóż zresztą zdarzyło się w Bronisławicach przez te dni parę? Był może kto u państwa? Widząc, że prezes skłonny jest do odpoczynku przy gawędzie, co nie często się zdarzało, Sworski odpowiedział swobodnie:
— Był ktoś i nie był — właśnie tej nocy.
— Cóż to za mistyfikacja?
Tadeusz opowiedział zatem pokrótce, że gdy zapóźnił się wczoraj z żoną w kontem placji wspaniałej nocy księżycowej, ujrzeli oboje przechodzącą przez mgły przy rzece postać bardzo podobną do Starego Przeora.
— Zosia twierdzi na pewno, że to był On — dokończył.
— Nie dziwi mnie to — odrzekł Linowski — ale mocno zajmuje.
Zadziwił się natomiast Sworski. Wiedział, że Linowski zna poniekąd legendę Starego Przeora, związaną z historją Bronka. Jednak w tonie odpowiedzi prezesa było coś niewytłumaczonego.
— I pan prezes podziela zdanie mojej żony?...