Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/470

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   468   —

się już omyłek w widzeniu i w słuchaniu Ducha. Ty zaś nie boisz się, Zosieńku, bo wierzysz w Niego mocniej.
— Mój Ty! — zawołała Zofja, obejmując męża za szyję — mój ty mądry, dumny człowieku! Przyznajesz słuszność swojej drobnej, wiernej towarzyszce?
— Uznaję wszelką wyższość — kochaną.
Pogodzeni najuroczyściej, przytuleni do siebie siedzieli jeszcze małżonkowie dość długo na werendzie, bo żal było porzucać tak piękną noc księżycową. Korciło ich to jedynie, że Wędrowiec nie zaszedł do ich domu.

∗             ∗

Wcześnie przed południem Sworski pojechał do Inogóry, gdzie chciał przedstawić prezesowi parę pomysłów, dotyczących nowych szkół. Gdy odjeżdżał z Bronisławie przypomniała mu żona:
— Nie zapomnij wypytać ludzi, czy nie widzieli gdzie naszego Znajomego.
— Pamiętam o tem. Wracając wstąpię i do Gimbuta. Nie nakłada się prawie drogi, jadąc przez Rudniki.
W Inogórze zastał Sworski Linowskiego zagłębionego w plany Bronisławie; pani Wela była „niewidzialna“; praktyki osoby niezdrowej, a dbałej o swój wygląd zatrzymywały ją w sypialni do południa. Rozmowa o szkołach zabrała tylko kwadrans. Był to niby krótki raport Sworskiego zwierzchnikowi instytucji, utrzymany w tonie przyjaznej rozmowy. Wogóle Linowski nie dopuszczał tonu urzędowego w stosunkach ze Sworskimi. Skoro tylko wyczerpała