Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/465

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   463   —

Sworskiemu sybarytycznym. Posiadał naprzykład łazienkę! — Oboje Sworscy mieli wrażenie, że się tu wprowadzają na długo... na zawsze. Oglądali więc z zaciekawieniem prawie miłosnem wszystkie kąty i osobliwości przyjaznego domku. Zofja rozwijała z zapałem swe talenty praktyczne w ustawianiu mebli, rozkładzie sprzętów i niejakich przystrojów. Tadeusz rozkładał z lubością swą bibljotelcę, oddawna niewidzianą w całości, dobytą tutaj dopiero ze skrzyń, uśmiechniętą do nowego światła.
Chociaż nie przywieźli z sobą żadnej służby z Warszawy, Sworscy nie czuli się tu samotnymi, ani bez pomocy. Pobliski folwark pełen był ludzi; między służbą folwarczną znalazły się odrazu dziewczyny i chłopcy, bardzo chętnie niosący swe usługi nowym „rządcom“ przyjemnym, ludzkim, coś ci na lepszych panów wyglądającym. Umowy układały się jak z płatka, po sąsiedzku, po staroświecku, bez nieznośnych targów i wymagań warszawskich.
Sworski, widząc teraz przed sobą jasno wytkniętą drogę działania i obowiązku, zabierał się do pracy polskiej, owocnej z dnia na dzień, a celującej w nieskończoność ogólnego pożytku. Niby młodzieniec po ukończeniu dobrych i długich nauk, czuł przed sobą mnóstwo zadań wykonalnych. Nie porzucając planów swych pisarskich, wgłębiał się w istotną treść nowo przyjętych obowiązków: miał być kierownikiem nowego, zdrowego pokolenia młodzieży; nie chciał być malowanym dyrektorem, czy tam inspektorem. Pozostawiając z całem zaufaniem Zofji prowadzenie szkół elementarnych, a kierunek szkół agronomicznych