Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/464

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   462   —

— Jest w tem jakaś cudowność. — — Tylu szczęśliwych uczynić jednym zamachem — i tak związać ludzi ku sobie dążących węzłem pięknej pracy. — — Dobry los Polski przebłysnął i zbliża się ku nam.
Nie namyślano się wcale nad przyjęciem propozycji, nie stawiano warunków. Gdy dowiedzieli się Sworscy, że dom w Bronisławicach przeznaczony im przez prezesa, znany też Gimbutowi, gotów na ich przyjęcie; że nadto jest miejsce i na pomieszczenie tamże zaraz ochronki — odpisali dziękczynne listy do Linowskich i zabrali się natychmiast do składania rzeczy i wysyłki mebli.
W dziesięć dni później, jeszcze przed końcem września, Sworscy gospodarowali już w domu odtąd „dyrektorskim“ w Bronisławicach. A nie była to jakaś zabawa w miodowy miesiąc, ani w sielankę. Gmachy użyteczności publicznej, choć częściowo i w zarysach tylko widoczne, stały mocno w twórczej woli kilkorga dzielnych ludzi, oparte o bogaty skarbiec Inogórski; nowe ognisko życia i światła tryskało z serc połączonych; rojami przybywały projekty, czasami duże i wymagające długiego terminu, czasami bliskie i dosięgalne, jak projekt przyciągnięcia Hanki Łabuńskiej do pracy wychowawczej w zakładach Bronisławickich, ufundowanych na cześć jej zaświatowego narzeczonego. Projekt ten podała Zofja, która już poznała w Warszawie i polubiła Hankę.
Piękna jesienna pogoda opromieniała zamiary. Dom, który obejmowali Sworscy, był porządny i zaopatrzony nowożytnie, a po wielorakich dorywczych lokalach zajmowanych w czasie wojny wydawał się