Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/461

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   459   —

— Zastrzegam sobie i ja opowiadanie o panu, gdy już Sworscy przyjmą propozycję. Niech pan zatem do mojego listu doda objaśnienia, jakie chce, a przedewszystkiem ustali nasze role. Sworscy — on i ona — obejmą kierownictwo pedagogiczne; pan zechce podjąć się zwierzchniego nadzoru nad rachunkowością — nieprawdaż? A ja biorę na siebie funkcje kierownika agronomicznego i prezesa. Dobierzemy sobie naturalnie jeszcze pomocników i zastępców, bo każdy z nas m a swoje zajęcia, których nie porzuci.
— Pięknie — odrzekł Gimbut. — Tylko jabym co do rozdziału zajęć. — — Pani Zofja będzie tu więcej robiła, niż Tadeusz — już ja ją wiem. Jabym ją nazwał także dyrektorem — nie dyrektorową. Dyrektor Sworska — w sam raz!
— Nie pokłócimy się o tytuły, panie Dominiku — uśmiechnął się Linowski. Chodzi o akcję, która nam zapełni pustkę serc i resztę życia. Z całej gromadki naszej, czy „dyrekcji“ jam najstarszy; ale wogóle młodzików w niej niema. — Musimy się śpieszyć, panie Dominiku, i działać silnie. Instytucja musi iść wzorowo, rosnąć, nabrać własnego rozpędu. Gdy kto z nas odejdzie... bezdzietny, zastąpią go synowie jego myśli. Niechby to był rozsadnik bujny, pleniący się sam przez się, rzucający swe dobre nasiona na szerokie pola i na długie wieki.
Linowski mówił coraz goręcej, a w oczy jego znękane srogiemi przeżyciami wstępował blask proroczy nieśmiertelności rasy.
Gimbut milczał i siedział najeżony, chociaż wrzało w nim od uczuć płomiennych i od uznania dla mówcy.