Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/456

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   454   —

najlepsza kuracja! Ujęła mnie odrazu serdecznie, gdy się u nas zjawiła temu lat kilka — cenił ją nadzwyczajnie i nasz Bronek — a kiedyśmy się rozmówiły tego lata, pokochałam ją na zawsze. Sama myśłałam, jakim sposobem przyciągnąć ją do nas...
— Poczekaj, droga moja — przerwał Linowski — jesteśmy wszyscy troje tego samego zdania. Ale sprawa przedstawiona przez pana dyrektora, jest piękna i ważna. Tu nietylko chodzi o przyjemności towarzyskie; można z tego zrobić coś... donioślejszego. Pozwólcie mi państwo wziąć to pod kilkudniową rozwagę.
— Mówić przecie można swobodnie z przyjaciółmi, co przyjdzie do głowy? — zapytała paniWela z uprzejmem nadąsaniem.
— Naturalnie, że można i będziemy mówili. Zostanie pan u nas na wieczerzy, panie dyrektorze?
— Z przyjemnością. — Ja tu nawet mam jeszcze do przedstawienia panu prezesowi szkice... Bo wyznać muszę... tak liczyłem na dobre przyjęcie moich projektów, że na własne ryzyko porobiłem niektóre pomiary nad rzeką. — — Zapytywałem jednak administracji głównej przez telefon...
— Tak, tak — odrzekł Linowski z dawno już niewidzianym na jego twarzy wesołym uśmiechem. — Mówiono mi — kazałem odpowiedzieć: niech sobie pan dyrektor Gimbut fabrykuje, co chce, nad rzeką w Nowinach. I fabrykował pan istotnie rzeczy bardzo zajmujące.
— Dziękuję za zaufanie — odrzekł Gimbut.
Zanim rozwinął kartony, które z sobą przywiózł, zapytała pani Linowska: