Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/434

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   432   —

— Zapewne pan wie, że pani Dominikowa odjechała od męża? — zapytał Sworski badawczo.
— Ktoś mi opowiadał — odrzekł Rewiatycki i urwał.
Rwała się i rozmowa, gdy do drzwi ktoś zapukał. Gość nierzadki i przyjemny: Celestyn Łuba.
— O! jeszcze jeden z Rudników! — zawołał Sworski, ściskając rękę przyjaciela.
Rewiatycki skorzystał z poruszenia wszystkich obecnych, aby wygłosić uprzejmą orację:
— Muszę już odejść, bo czekają na mnie w Ministerjum. Ale przedtem ujawnię cel moich odwiedzin. Doprawdy, Mistrzu, że to egoizm stronić tak manifestacyjnie od grona wielbicieli i przyjaciół! Proponuję małe posiedzenie przy dużem piwie i smakowitych przekąskach w naszym klubie literackim. Przychodzą tam i zacne, a dobrane damy. Dlatego ośmielam się prosić, aby i Pani raczyła towarzyszyć swemu małżonkowi. A ty, Cels, ufam, że nietylko przyjdziesz, lecz użyjesz swej profesorskiej swady do pozyskania dla naszego klubu tak pożądanych gości.
Odpowiedział najprzód Celestyn Łuba:
— Ja?... Oczywiście, jeżeli wszyscy.
Ale pani Sworska, porozumiawszy się z mężem jednem spojrzeniem, oświadczyła:
— Niestety, lekarz nie pozwala jeszcze Tadeuszowi nawet atmosfery uczty. Dlatego jadamy stale w domu.
— Jestem pod dyktaturą mej Pani — dodał Sworski — i przyznam się, że wmawiam w siebie zdrowie — dość skutecznie, lecz jeszcze z niezupełnem zaufaniem. — Jednak spróbuję — w każdym razie nie dziś, ani jutro. Porozumiemy się wkrótce przez telefon. Dzię-