Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/429

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   427   —

— A czy pan nie rozumie, że sam się mocno przyczynia do obniżenia naszego pieniądza?
— Ja się przyczyniam?! — zachłysnął się jednak kupiec. — A zresztą, czy panu niewiadomo, ile nam podwyższono podatki? — po czemu masło? mięso?
— Ja także płacę podatki i kupuję masło. Ale pan chce, widać, abym, kupując u pana mydło, zapłacił i pański podatek i pańskie masło?
Tu kupiec, w braku argumentów, wyznaje szczerze:
— Panie łaskawy! kto dzisiaj nie zarabia na handlu 100%, ten jest bankrut. Przed wojną zarabiało się kilkanaście i było z czego żyć. Dzisiaj, pomimo ogromnych niby zarobków, żyje się w nędzy.
— Jednak kupcy dużo skuteczniej bronią się od nędzy, niż ich odbiorcy. Gdyby mieć na oku dobrobyt ogólny, który i dla kupiectwa dużo wart, trzebaby, aby kupiec z odbiorcą dzielił się wspólną nędzą.
— Brać na siebie jeszcze cudzą nędzę?! — woła kupiec zdumiony — takiego pan nie znajdzie!
Inną klęską człowieka, szukającego w Warszawie potrzebnych przedmiotów, była lichota towarów. Spodlało wszystko, od podstawowych alimentów do przedmiotów zbytku. Mąka była szara, mleko nigdy bez wody, masło rozrabiane twarogiem, mięso z brakowych sztuk roboczych, owoce i jarzyny najgorszych gatunków. W kraju ogromnej produkcji skór niepodobna było znaleźć porządnego kufra, pugilaresu, oprawy książkowej; zalewała zaś rynek tandeta żydowsko-berlińska, same oszwabki i barbarzyńskie wzory. W antykwarniach, prawie wszystkich żydowskich, których mnóstwo ulęgło się na przecznicach