Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   335   —

Łuba rozwichrzył się widmowo we włosach głowy i brody; Stefanowi Łabuńskiem u twarz niegolona od dni kilku najeżyła się siwą szczeciną; pani domu, kapitulując ze zwykłej dystynkcji i z resztek młodego wdzięku, przybrała postać zakłopotanej szafarki. Jedynie panienki, choć znacznie pomięte i wybladłe od niewywczasów, radowały jeszcze oczy swą upartą młodością.
Bywały godziny, kiedy ryki Potworu ucichały, gdy Potwór prawdopodobnie zajęty był żarciem. Te chwile ukojenia, czy wypadały w nocy, czy we dnie, oblężeni mieszkańcy obracali zwykle na sen, najrzadsze w tych dniach pożywienie. Czasami znowu przebłyski pogody porywały oczy ku oknom, przez które obejrzeć było można, z tych siedmiu pięter wzniesionych na wzgórzu, wspaniały widok umęczonego miasta. Wybierano jednak okna wyraźnie zwrócone ku terenom ostrzeliwanym, osłonięte zaś murami od ziejących ogniem „Browarów“.
7 lutego pod wieczór bombardowanie dosięgło najwyższego napięcia. Huraganowy ogień miał przelot nad domem, który trząsł się w posadach i dzwonił szybami bez przerwy. Pomimo nawyknienia do łoskotu wszyscy domownicy poczuli, że dzieje się dzisiaj coś jeszcze groźniejszego. Wydało się pani Łabuńskiej, że poznaje dzwony soboru świętej Zofji, których melodyjny bas napełnia często atmosferę Kijowa. — — Zauważył jednak Sworski, że to nie dzwony, bo odzywają się jednocześnie z wybuchami. A w piekielnym łoskocie rozróżniano i dźwięki inne, niby skoncentrowane wichry, przelatujące raz po raz nad dachem domu.