Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   333   —

pryski rozerwanego szrapnela — był niemożliwy do zamieszkania. Droga przebyta przez szrapnel i miejsce wybuchu mogły być ściśle wykreślone przez kierunek otworów i rozkład spustoszeń.
— Skąd ty porwałeś papiery, kiedyś tu wszedł? — pytał Celestyn, szeroko otwierając oczy, olśnione przez wizję, którą narajała mu wyobraźnia.
— Stąd — z biurka.
— No... to na kierunku przelotu. — — Długo będziesz żył, Tadeuszu, jeżeli potrafiłeś stąd się wyśliznąć.
Nie rozczulano się dłużej nad tą hipotezą. Ale zaległa kwestja praktyczna, pilna. Gdzie teraz mieszkać? Pokoik Celestyna nie był uszkodzony, ale nie mógł pomieścić dwóch lokatorów. Nadto całe mieszkanie opuszczone zostało przez głównych lokatorów, sublokatorów i służbę. Nikt tu nie chciał pozostać.
— Idźmy — trzeba szukać choćby noclegu na dzisiaj — zmówili się obaj posępnie.
Poszli znowu do Łabuńskich. Ludzie miejscowi, znają dobrze miasto, mogą poradzić.
Czekała ich tam pomyślna niespodzianka. Pani Łabuńska sama doszła do pomysłu, że trzeba zaprzyjaźnionym sąsiadom ustąpić pokój z dużego mieszkania. Dla przyzwoitości ustanowiono minimalną cenę komornego i utrzymania — aż do lepszych czasów.
— Przecie i my skorzystamy — tłumaczyła gościnna pani — katastrofa trwa dalej i niewiadome, czy nie będzie jeszcze gorzej; przyjemniej być w mocniejszej grupie przyjaciół.