Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   321   —

surowego mięsa, bo jatki znalazł zamknięte i puste. Ale zdobył w Ogniwie gotową pieczeń i skąpy funcik masła. Był zatem dzisiaj zasłużonym współtwórcą obiadu. Wypytywano go, jak wygląda ulica.
— Sympatycznie — opowiadał — miejsca mnóstwo — nie widać prawie tego gałgaństwa, którego już dosyć napatrzyliśmy się.
— I wojska nie widać? tych naszych „obrońców“? — parsknął pogardliwie Łabuński.
— Nie widziałem. Tylko przy ratuszu stoi tam jeden z drugim. A więcej wałęsa się podobno na placu Sofijskim i na Teatralnym, bo tam weselej za wysokiemi murami. Ale hukają po mieście spadające szrapnele, hukają.
— Toż słyszymy i teraz — zauważył Łabuński. — Jeszcze się szelmy nie zabrały do jedzenia. Zwykle o tej porze przerywają bombardowanie. A pan widział jaki wybuch pocisku, panie Celestynie?
— Widziałem parę. — — Ale to niewinne.
— Jakto: niewinne?
— Trzeba tylko znać topografję — ciągnął Celestyn, zbrojny świeżem doświadczeniem. — Tamci walą przecie z jednego punktu za Dnieprem. Cała rzecz: uważać, które miejsca zasłonięte są od Dniepru przez mury i pod temi murami najspokojniej myk — myk.
— A kiedy wypada droga wpoprzek ulicy odsłoniętej, albo przez plac?
— No... wtedy przyśpiesza się kroku.
— Zawsze to mniej bezpieczna przechadzka — zauważyła pani Łabuńska.