Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   320   —

— Literaci przeszli dzisiaj wcześniej na drugą stronę podwórza do Łabuńskich. Ogień armatni wzmagał się i rozrzucał pociski szerzej po mieście. Trzeba było znieść do kupy jakie kto miał powiadomienia i naradzić się.
Gości przyjęła pani Łabuńska z niejakiem zakłopotaniem:
— Doprawdy nie wiem, co będziemy dzisiaj jedli. Służby trudno już wyprawiać na ulicę, bo coraz niebezpieczniejsza. W kooperatywie lokatorskiej jest tylko mąka i sól. Mięsa w domu ani kawałka. Może panowie znacie jakie pobliskie źródło aprowizacji?
— Mam u siebie dwa funty czekolady i butelkę likieru — odezwał się Celestyn nieśmiało.
— Tego i nam nie brak — rozśmiała się pani Łabuńska. — Dziękujemy serdecznie. Mamy zapas słodyczy i w piwnicy jeszcze nie pusto. Ale mięsa i masła! Bez tego obiad niemożliwy.
— Będziemy jedli z postem — zażartował Sworski.
— A nie! — oburzył się Łuba — my możemy, ale pani, panienki!
Wstał nagle i wyszedł.
— Czy on poszedł po swoją czekoladę? — zapytał Stefan Łabuński.
— Wątpię — odrzekł Sworski. — On pewnie poszuka mięsa. Gdy jemu strzeli do głowy jakie bohaterstwo, rzuca się oślep do wykonania.
— Ależ to bardzo ładnie! — odezwała się Hanka.
— Bardzo chwalebnie — potwierdził Sworski.
W dwie godziny później Łabuńscy z gośćmi siedzieli przy obiedzie. Łuba przepraszał, że nie przyniósł