Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   315   —

Linowski, na spienionym koniu, promienny, lecz spokojny i złożył raport:
— Panie pułkowniku! Rozbroiliśmy cały prawie oddział nieprzyjacielski, oprócz tych, którzy zdążyli przed natarciem wymknąć się nam na boki. Wzięliśmy osiem kulomiotów, sto kilkadziesiąt karabinów i sporo browningów. Oczekuję rozkazu, co mam uczynić z jeńcami?
— Dziękuję panu w imieniu pułku za świetne wykonanie komendy — odrzekł Mościcki.
Zwrócił się potem do jeńców po rosyjsku:
— Który tu komendant? Odpowiedział stary żołnierz, pijak okazały, tonem dobrodusznym, bo miarkował już, że nic gorszego mu się nie stanie.
— Da i żadnego niema. My prosto w lesie odpoczywali, a ułany na nas napadli — i w szyję!
— Nie łgać! Wyście to rano strzelali z kulomiotów do naszego patrolu.
— I nie poznali! myśleli, że Niemcy.
— Na drugi raz żebyście nas poznali, bo będzie dużo gorzej! Teraz — wszystką broń zostawić — i precz mi z oczu!

∗             ∗

Niewiele mieli ułani do roboty w Bobrujsku, gdzie zaczął się koncentrować cały pierwszy korpus. Życie garnizonowe w niewielkiem mieście, w ciasnych mieszkaniach, nie mogło nasycić ani wyższych ambicyj wojskowych, ani nawet skłonności młodych zuchów