Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   292   —

śmiesznym, — za komizmem bajecznej karjery krzykacza kryła się groza nieobliczalna, lecz cuchnąca już zagładą — rząd bolszewickich Sowietów.
Przewagi bolszewików nie chciał nikt w Rosji, oprócz ich przywódców i wszelkich zbrodniarzy, pragnących się połączyć w ogromną i uprawnioną szajkę. W Kijowie, gdzie przygotowania do powtórnego, bolszewickiego przewrotu dochodziły głuchem tylko echem, nie wiedziano dokładnie, czem są, dokąd dążą ci „bolszewicy”. Przeczuciowo tylko wyrywali się ku nim kryminaliści, tkwiący w więzieniach i chodzący luzem, truchleli przed ich widmem burżuje, oburzali się na możliwość ich rządów nieliczni patrjoci rosyjscy i wogóle ludzie, pragnący ładu społecznego.
Polacy, mieszkający w Kijowie, zapatrywali się też rozmaicie na bolszewizm. W jednych sprawiał on bezradną konsternację, w drugich wzmożoną troskę o sprawę polską; byli jednak i tacy, którym bolszewizm uśmiechał się, jako idealny wykwit teorji socjalistycznej, coś w rodzaju potrójnej esencji socjalizmu.
Wogóle nie byle nikogo, któryby mógł nie myśleć o nadciągającej zmorze, usunąć ją ze swych prywatnych obliczeń i zabiegów, bo zmora dawała się czuć zgniłą gorączką, przenikała wszystkie funkcje życia indywiduów i zbiorowe. Nie przychodziły jednak sformułowane wieści o zmaganiu się rządu z Sowietami i rewolucji z kontnewolucją. Najjaskrawsze tylko momenty przenikały do wiadomości Kijowian bez pośrednictwa dzienników, które nie otrzymywały już prawie telegramów z centralnych kuźni bolsze-