Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   288   —

— A ty, Bronku, nie byłbyś łaskaw wziąć go ode mnie i... zrobić z niego użytek, jaki uznasz za dobry...?
— Ja?! — zadziwił się Linowski — jestem tylko w przejeździe przez Kijów. Jadę wprawdzie do Kaniowa, ale tam oddawać pierścionek, zamiast pieniędzy...? — to niepraktycznie. W Kijowie lepiej się to sprzeda, potrzeba jednak pewnego czasu.
— Kiedy ja nie chcę oddawać pierścionka na wojsko pod Kaniowem, tylko na tamto pod Mińskiem; najchętniej na twój pułk, Bronku! — wypowiedziała wreszcie dokładnie swój chwalebny, lecz naiwny zamiar.
— A nie! — odparł Bronek bez wszelkiego rozrzewnienia — specjalnie nasz pułk ma większe zasoby; wielu z nas utrzymuje się własnym kosztem. — Nie, Hanko, tego ja nie mogę się podjąć.
Hanka aż zmizerniała w ciągu tej odpowiedzi.
— Więc nikt nie chce mojego pierścionka? — westchnęła.
Nastała chwila przykrego milczenia, po której odezwał się Linowski:
— Zgaduję piękną twą intencję. Pod wpływem Sworskiego i po przeczytaniu mojego listu zapaliłaś się do sprawy formacji wojska. Chciałaś dowieść nam obu...
— Tobie, Bronku — przerwała Hanka cicho, lecz gorąco.
— Zatem mnie... dziękuję ci — bardzo mi to pochlebia.
— Wcale ci nie pochlebia, skoro nie chcesz wziąć, nie chcesz nawet dotknąć tego pierścionka!