Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   287   —

— Bardzo trafnie: lunatyk! — rozśmiał się Bronek po raz pierwszy — ale kochany człowiek. — — Tylko Sworski jest... realniejszy.
— Z panem Sworskim rozmawiałam dużo... i nawet o tobie, Bronku.
— Zatem jutro przy obiedzie będziemy w przyjacielskiej zupełnie kompanji.
— Z pewnością. — Ale dzisiaj, póki jesteśmy w małej kompanji, bo we dwoje, chcę cię prosić, Bronku, o jedną rzecz.
Odetchnęła głęboko z ulgi, że przecie przystąpiła do sprawy, uwięzionej w jej sercu oddawna.
— Powiedz, proszę.
— Nasłuchałam się o potrzebie wojska od pana Sworskiego, przeczytałam twój śliczny list do niego — i poczułam silną chęć zrobienia czegoś dla tego wojska... od siebie, nietylko przez wypraszanie od innych. Ale ja nie mam większych pieniędzy, więc...
Dobyła pośpiesznie z kieszeni przygotowany futeralik z pierścionkiem.
— ...Więc chcę dać to...
Linowski pochylił się nad otwartym futeralikiem, nie biorąc go do ręki:
— Bardzo piękny pierścionek. — — W ięc chcesz go sprzedać i dać jego wartość na wojsko?
— Nie... tak... to jest... — zagmatwała się w wymowie Hanka — to jest zupełnie moja własność. Zapisany mi był imiennie w testamencie babki. — — Ale pan Sworski nie chciał go wziąć ode mnie.
— Poco zajmować tem Sworskiego? Trzeba ocenić u jubilera, no i sprzedać.