Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   27   —

— Czyli zatem — przerwał Gimbut — pan z nami?
— Jeżeli można? — wdzięczył się Adachna do Gimbuta tak przymilnie, jak do panny.
— Jakże nie można? — proszę. A pan Celestyn? Łuba włóczył się nieopodal, zgarniając brodę, którą wietrzyk wbok znosił. Zatrzymał się, wyrwany z jakiegoś snu na jawie:
— Ja? — — Jestem.
— Czy pan chce jechać z nami do Inogóry?
— A, uchowaj Boże! — odrzekł, wznosząc ręce, które dotknęły koron lipowych — ja i arystokracja?!
— Co tam arystokracja? Zacni ludzie, sąsiedzi. — Z panią możesz pan i o Mahabaracie — śliczna kobieta.
Gimbut, modą litewską, stosował przymiotnik „śliczna“ do duszy pani Weli, chociaż i w zwykłem znaczeniu przymiotnik był stosowny. Ale Celestyna nie zdołano zachęcić. Skrzywił twarz błagalnie:
— Nie lubię...
— Zatem — rzekł Dominik — we czworo zmieścimy się w koczu..

∗             ∗

Ma coś królewskiego w sobie biesiada w zasobnym polskim dworze. Królewskość polega mniej n a przepychu, niż na tradycji miejscowej, uświęconej przez pokolenia. Dwór budował zwykle pradziad taki, a taki, ozdobiony urzędem ziemskim, wojskowym, lub senatorskim. Jeżeli zaś dom jest nowy, zawsze gdzieś w ogrodzie, albo na folwarku znajdzie się stary lamus, przerobiony z arjańskiej kaplicy, albo śpichrz, pamiętający setki lat. Te kwatery lipowe sadził pan