Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   272   —

natrętnego kwestarza. Obaj mieli jej już dosyć. Przerwał ją uprzejmy pomysł gospodarza domu:
— Żona moja prosiła, abym pana jej przyprowadził. Czeka na nas z herbatą. Co zaś do kwestji ofiar na wojsko, powrócimy do niej za dni kilka, jeżeli pan pozwoli. — No chodźmy.
Rad nie rad musiał Sworski udać zadowolenie i przenieść się do saloniku, gdzie oczekiwała pani Hornostajowa sama jedna dzisiaj, bo nie był to dzień przyjęć, i uzbrojona we wszystkie swe wdzięki. Hornostaj po paru frazesach oddalił się, przekazując gościa żonie.
Jeden tylko rodzaj rozmowy dogadzał hrabinie i był przez nią poszukiwany — to igranie słowami na tematy zmysłowe. Według tego, czy kto umiał podsycać takie igraszki, lub nie umiał, dzieliła ludzi na, dwie kategorje: uroczych lub piłujących — charmeurs ou raseurs. — Zwróciła się do Sworskiego, jak do przedstawiciela wyższej kategorji:
— Niezbyt pan pośpieszył, na moje zaproszenie — mówiłam, że bywam zwykle w domu około piątej — a i dzisiaj zaanonsował się pan do mego męża — tylko że ja czyhałam.
— Ach, pani hrabino! — rzadko się ma czas wolny — zaczął Sworski banalnie.
— Wiem; powie mi pan, że upada pod ciężarem pracy. Może to być, albo co innego.
— Jakto: co innego?
— Mógł pan naprzykład uwikłać się w jakie sidła kobiece? Tutejsze kobiety są bardzo przedsiębiorcze.
— Ktoby myślał o tem w tak dramatycznej atmosferze ogólnej!