Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   273   —

— Doprawdy? — atmosfera ogólna, czyli, jasno mówiąc, polityka tak źle panu działa na popędy sentymentalne?! Aa, nie trzeba się poddawać takim zwątpieniom, gdy kto chce długo jeszcze pozostać młodym.
Sworski był dzisiaj wyjątkowo źle usposobiony do takich rozmów. Pragnął je przerwać za wszelką cenę. Jednak wyjść odrazu, nie wypiwszy nawet herbaty, było niepodobieństwem. Przyszło mu do głowy pomówić z tą rozigraną damą o sprawie, która ją znudzi na pewno:
— Młodości trudno w siebie wmówić, trzeba ją mieć i czuć w sobie. Ale są zapały i wieku dojrzalszego. Ja naprzykład zapaliłem się temi czasy do jednej sprawy, o której właśnie rozmawialiśmy z mężem pani.
— Co to? chce pan i ze mną mówić o jakiejś polityce?!
— Bardzom ciekaw usłyszeć zdanie pani hrabiny. Mam zaufanie do jej rozumu i serca. A polityka otacza nas dzisiaj, oblega, ściska — — choćby się nigdy nie było politykiem, dzisiaj niepodobna nie mieć zdania o niektórych palących zgadnieniach politycznych.
— Cóż to więc takiego? — zapytała pani Hornostajowa, mieniąc twarz na dostojną, kwaśną, o dziesięć; lat starszą.
Sworski przedstawił w kilku jędrnych okresach sprawę formacji wojska i konieczność niesienia dla niej ofiar przez bogate społeczeństwa polskie na Rusi.
— Słyszałam już o tej historji — odrzekła hrabina — i mam tu przypadkiem zupełnie wyrobione zdanie. Jeżeli to wojsko ma ochraniać polskie majątki ziemskie od napadów chłopskich, wtedy gotowi jesteśmy