Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   264   —

Długo szukała Hanka, jakby dać znać Bronkowi o wspólności myśli, o wyrywaniu się całej jej istoty do porozumienia. Wyjawić mu swe uczucie wymarzone, a przecież we krwi i mózgu istniejące? Napisać do niego? — — Na to panna ze starożytnego pod każdym względem domu nie odważy się. Zaczepić go jakim zgrabnym żartem? To dobre z innym, z jakimś powabnym lekkoduchem, ale nie z Bronkiem, tym poważnym już przez czyny oficerem polskim. — — Wyznać jeszcze więcej, niż dotychczas, Sworskiemu, albo temu poczciwemu Łubie i prosić którego z nich, aby się koniecznie postarał sprowadzić Bronka do Kijowa pod jakimkolwiek pozorem? — — to obrażało jej dumę dziewiczą, z której już i tak poczyniła ustępstwa w rozmowach ze Sworskim. A przytem — mogłaby poprostu znudzić swych nowych przyjaciół; żaden mężczyzna nie ma szczerego zapału do bezinteresownego pośredniczenia w cudzych sprawach miłosnych.
Powędrowała więc myślą w innym kierunku. Jakby to pomóc Bronkowi w jego ideowych zamiarach, a zatem dzisiaj w tej formacji wojska, o której pisze z takim zapałem? — Kobieta — i to dziewczynka niepełnoletnia — czynnie formować wojska nie będzie — przyczynić się tylko może przez wyjednanie jakichś na ten cel ofiar pieniężnych. — — Ale kwestować przecie sama nie będzie? — — chyba na zabawie dobroczynnej? — — Kto teraz takie urządza? — Pozostaje wyprosić jakąś znaczną ofiarę u rodziców.
I w tym kierunku natrafiała na duże wątpliwości. Matka dałaby się przekonać, ale zdaje się, że ona nie