Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   256   —

spać po tylu znużeniach — trzeba pohulać po tylu prywacjach. Dzisiaj wolno!
Nic nie stało na przeszkodzie skrajnemu upodleniu tłuszczy, rozwiązanej jednym zamachem z więzów społecznych. „Kontrrewolucja“, którą zaczęli śledzić i tępić wielmożni przedsiębiorcy przewrotu, była tak nikła, że ledwie dostrzegalna. Zwłaszcza w armji. Pojedyncze zaledwie szlachetne jednostki dały wyraz swemu oburzeniu — jakiś admirał Kołczak — generał Korniłow — ataman Kaledin. — Ale żadna większa jednostka bojowa, żaden pułk, chociażby gwardji cara, lub kawalerów św. Jerzego — nie zaświadczyły czynem swego gniewu, lub rozpaczy. Niezmierna, uzbrojona Rosja słała się dobrowolnie pod stopy Niemców, swych zdrajców wewnętrznych i Żydów przebranych za obrońców rosyjskiej Wolności.
Tak szybki rozkład armji, występujący najjaskrawiej na tle ogólnej zgnilizny, rzucał się w oczy Polaków emigrantów, zabłąkanych do Rosji i budził w nich już nie polityczne tylko, lecz fizjologiczne wstręty, poprostu wstyd za rodzaj ludzki, dający okaz takiego upadku. Dla sprawy polskiej upadek Rosji miał narazie niektóre pożytki — bo na pozorne tryumfy Niemców znajdzie się może jeszcze rada w zwycięstwie Sprzymierzonych na Zachodzie? — Ale przymusowa do czasu wegetacja pośród bezeceństwa, pośród trupiego swędu rosyjskiej rewolucji stawała się fizycznie nieznośną.
Jednak do końca lata Kijów leżał jeszcze na uboczu od głównych ośrodków choroby — Petersburga i Moskwy. O postępach rewolucji dochodziły tu późne